sobota, 13 grudnia 2014

Pomroczność ciemna

Dobra, była kampania do wyborów, odbyło się głosowanie, burmistrz i część rady miejskiej w Lubawce się zmieniła. Póki co wiadomo, nie mogli za wiele zrobić, no bo i kiedy, więc mają na razie od mieszkańców niejaki kredyt zaufania. Są jednak sprawy, które są upierdliwe i męczące, a dość łatwo i szybko można je rozwiązać przy odrobinie dobrej woli miłościwie nam panującej Ewy Kocemby i rady miejskiej, jeśli zadziałają zgodnie ponad podziałami dla dobra mieszkańców. 

A o co się czepiamy na dobry początek? A mianowicie o to. że jak już kiedyś pisaliśmy na tym blogu, zawsze gdy do Lubawki przychodzi zima, to w miasteczku robi się jakoś tak mroczno i złowrogo. Przyczyn tego tajemniczego zjawiska nie sposób upatrywać tylko w tym, że zimowe noce takie długie, a chmury grube, ludzie depresyjni i koty czarne. Niestety już od zmroku część miasta jest całkowicie zaciemniona i na wielu ulicach czarno jak w przysłowiowej dupie. I nie chodzi tu o jakieś totalne opłotki, tylko o ulice, przy których mieszkają setki ludzi.


No rozumiemy, że ze względu na oszczędności nie warto w Lubawce świecić lamp ulicznych pomiędzy godziną 23.00 a 5.00, bo kto wtedy łazi po mieście? No chyba tylko duchy zapitych po bramach żuli. Z drugiej strony wiadomo, 22.00-23.00 i 5.00-6.00 część ludzi wraca lub wychodzi do pracy, więc miło byłoby i bezpiecznie, aby im trochę przyświecić. Przecież i tak mają "pod górkę", że muszą w takich godzinach zapierdalać, do kiepskiej, słabo płatnej pracy. Ale nie sposób ogarnąć jak to być może, że nawet tak długie, główne ulice w mieście jak Wodna, a dalej Boczna, Cicha i inne są całkowicie zaciemnione? No rozumiem główną drogą przez miasto, czyli Dworcową, ale dlaczego można oświetlać przez całą noc kościół i pl. Jana Pawła II, wyludniony o tej porze rynek, Kamiennogórską, drogę poza miastem do przejścia Granicznego, Zieloną, Wiejską, Bohaterów Stalingradu itp., a nie zapalić choćby światełka na ulicach, gdzie w blokach mieszka sporo ludzi. Czyżby nieświadomie czymś sobie zawinili i są mieszkańcami drugiej kategorii? No bo przecież nie ma nic przyjemniejszego, niż kluczyć o 18.00 niczym ślepiec po ulicy, próbując nie wyrąbać się na krawężniku, studzience odpływowej lub dziurze w nawierzchni, albo jeszcze lepiej przywalić ostro twarzą w znak drogowy lub właśnie rzeczoną, sterczącą podstępnie na środku chodnika lampę i mieć od tej pory charakterny nos niczym 50-letni bokser!? 

Jest to wkurwiające, bo jeśli dzieje się to dla oszczędności to my za takie coś dziękujemy. Jako mieszkańcy mamy prawo bezpiecznie poruszać się po zmroku po mieście i nie jest to jakiś wymysł, tylko podstawowa ludzka potrzeba, którą zapewnić jest właśnie rolą władz miejskich. A jeśli nie ma na to pieniędzy, to trzeba je znaleźć. Może pora zgasić te dziesiątki reflektorów, które po nocach oświetlają lubawską oczyszczalnie ścieków i wysypisko śmieci, nie wiadomo dla kogo, jakby tam co najmniej 10 galerii handlowych się jarzyło lub jakieś Okęcie. 

Zwracamy się zatem do pani burmistrz oraz do pań i panów radnych Lubawki, weźcie się i zróbcie coś z tym. Będziemy bardzo wdzięczni - my niżej podpisani

Mieszkańcy Lubawki



piątek, 25 października 2013

Kino w Lubawce - tutorial

Co prawda Stacja Lubawka pisze o czymś z częstością zmieniających się pór roku, ale właśnie przy okazji kina w Sokołowsku poruszyli ważny temat, mianowicie: "A może kino w Lubawce? W Sokołowsku (ok. 650 mieszkańców) mają i dziś jest otwarcie jego regularnego funkcjonowania."

No byłoby pięknie, ale nie trzeba być geniuszem od finansów, aby zauważyć kilka rzeczy. Po pierwsze kino w Sokołowsku ma racje bytu, bo jest tam organizacja z zaangażowanymi ludźmi, którzy są w stanie skutecznie pozyskiwać środki unijne, po drugie jest wydarzenie takie jak festiwal filmów, które ściąga uwagę, a po trzecie jest tam sporo turystów, kuracjuszy szpitala, którzy mogą do kina pójść, bo na miejscowych za bardzo bym nie liczył.

Powiedzmy sobie szczerze, skoro w Kamiennej Górze nie utrzymało się kino Szarotka, a upadło jeszcze przed powstaniem  Cinema  City w wałbrzyskie Galerii Victoria, to teraz tym bardziej nie ma na to szans. A co dopiero mówić o Lubawce?!? Takie przedsięwzięcie nie miałoby szansy się tu utrzymać, bo nawet małe kino nie byłoby wstanie konkurować komercyjnie z Galerią Victoria.

A więc czy nie ma szans na kino w Lubawce? Jest kilka możliwości. Po pierwsze nasze ukochane władzy gminy mogłaby pozyskać spore dofinansowanie i takie kino urządzić, np. w starych budynkach przemysłowych lub nieczynnym kościele (ten przy policji byłby fajny), ale na to trzeba co najmniej kilka milionów złotych, a patrząc na dotychczasowe umiejętności lubawskich urzędników w pozyskiwaniu środków zewnętrznych, to od razu taki pomysł możemy spuścić w kiblu i jeszcze na niego naszczać za przeproszeniem. Nie mamy też szans, że zrobi to jakaś organizacja, która na przykład rozkręciłaby przy okazji jakiś festiwal kina, bo w Lubawce nie ma żadnej dużej i aktywnej organizacji pozarządowej, która mogłaby podołać temu zadaniu. Widać to na przykład po tym w jakim stanie znajduje się kalwaria na Świętej Górze, choć już różni działacze czynili podchody, aby się za to w końcu zabrać.

Ale jest też trzecia i chyba najbardziej realna szansa na kino, choć na pewno nie takie komercyjne, z najnowszymi premierami, bo prawa do najświeższych hitów sporo kosztują i musi się przewalić naprawdę sporo ludków, aby to się zwróciło z zyskiem, a więc u nas odpada. Myślę tutaj o takim ciekawym tworze jak Dyskusyjne Kluby Filmowe (http://www.pfdkf.pl/zaloz.html).

A czym właściwie jest DKF: „Dyskusyjny Klub Filmowy jest dobrowolnym zrzeszeniem miłośników sztuki filmowej, którzy nie tylko pragną pogłębić swe wiadomości w tej dziedzinie, ale zamierzają także brać czynny udział w popularyzowaniu wartościowych zjawisk artystycznych. Z jednej strony DKF jest szkołą patrzenia na film, sprzyjającą wyrobieniu właściwych kryteriów oceny dzieł sztuki, z drugiej - szkołą kształcenia i rozwijania postaw. Zamierzone cele Dyskusyjny Klub Filmowy realizuje poprzez systematyczne organizowanie:
  • projekcji utworów o wysokich walorach artystycznych, poprzedzonych fachową prelekcją i zakończonych dyskusją,               
  • spotkań z teoretykami, krytykami, twórcami filmowymi, ludźmi sztuki, nauki,               
  • otwartych imprez popularyzujących wartościowe zjawiska i treści filmowe.”


Muszę wam w skrytości serca wyznać, niczym niewinne dziecko na spowiedzi u księdza pedofile, że jeszcze za czasów studenckich chadzaliśmy sobie z żonką na filmowe wieczorki do DKF we Wrocławiu. Może pomyślicie, że z nas jacyś idioci, bo po co chodzić po jakiś starych salach kinowych i oglądać filmy nie pierwszej świeżości? Ano po to, że klimat starego kina bez smrodu popcornu i lecących przez pół godziny oczojebnych, rozwrzeszczanych reklam ma wspaniały klimat, bilety są tańsze, a jak film jest dobry to nie ważne ile ma lat. W odmętach mej pokręconej świadomości bardzo miło wspominam te wyjścia, świetne filmy na dużym ekranie, których inaczej w życiu bym nie poznał, a do tego spotkania i dyskusje z ciekawymi aktorami, reżyserami, dzięki którym nawet niewysublimowany kinomaniak dostrzega to ulotne drugie dno filmu.

Takie DKF-y działają w Polsce w wielu miastach, nawet tych mniejszych. Ot daleko szukać, choćby przy Jeleniogórskim Centrum Kultury, czy przy Kłodzkim Centrum Kultury, Sportu i Rekreacji. Dlaczego zatem przy naszym jebanym Centrum Kultury, z jego rocznym budżetem liczącym ponad 1 mln złotych, nie da się wygospodarować choćby kilkunastu-kilkudziesięciu tysięcy na regularne projekcje dobrych filmów. A przecież za licencje od ZAIKS-u na takie filmy można płacić dochodami z biletów, gminnymi środkami na kulturę, dotacjami zewnętrznymi, np. od Ministra Kultury czy z UE, albo pozyskując środki od prywatnych sponsorów np. lokalnych firm, które się w ten sposób zareklamują? Czy potrzeba do tego jakiejś specjalnej infrastruktury? Nie! Duża sala w Centrum Kultury jest, nagłośnienie jest, duży ekran i rzutnik są, więc czego jeszcze trzeba?

Wystarczy trochę starań, odrobinę chęci i zainteresowania, a będziecie mieli kino. Wystarczy, że ktoś pójdzie i przedstawi taki pomysł do CK czy do burmistrza, który teraz przed wyborami chętnie zgadza się na wszystko, byleby trochę popularności zgarnąć. Ale znając życie nikt nie zrobi nic, polajkujecie temat kina na profilu Stacji Lubawka na Facebooku, ten i ówdzie udostępni to w porywach lokalnego patriotyzmu, a poza tym nic się nie wydarzy. Lubawka - historia znikania dzieje się tu i teraz…

piątek, 20 września 2013

Wielkie zmiany

Dawno mi się nie pisało, bo żonka i dziatki dały m się ostatnimi miesiącami w kość, a tymczasem w Lubawce tyle się dzieję! No dobra, żartowałem, jak zwykle praktycznie nie dzieje się prawie nic, ale tylko prawie. No bo ostatnio Lubawką wstrząsnęła wiadomość, że w końcu będzie budowany hotel w budynku byłego dworca kolejowego i rzeczywiście coś drgnęło. Powstały ogrodzenia okalające, kręcą się ludzie, pojawia się powoli sprzęt. Czy są to ruchy pozorowane czy jednak rzeczywisty powrót budynku do czasów jego świetności, o tym dowiemy się w dalszej pewnie przyszłości. 

Ale to nie koniec zmian w naszym sennym miasteczku. Tak oto bowiem skończyła się pewna epoka i przystanek PKS z pod dworca został przeniesiony na pobliską ul. Kombatantów, czyli lokalne centrum handlu zepsutymi warzywami, przy akompaniamencie nieuprzejmych pań z mrocznego Grosika, sprzedawców tanich ubrań szytych rączkami małych dzieci w chińskich obozach pracy przymusowej, czy innej maści kwiatków, Cigarettów i Grubych (a tak na prawdę bardzo małych) Łych. Nie trzeba być jasnowidzem (choć nie wiem, dlaczego uważamy tych szarlatanów wyłudzających kasę za jakikolwiek autorytet?!?), aby wiedzieć, że to się musi źle skończyć. Co prawda ja może nie jeżdżę zbyt często autobusami PKS-u (a dlaczego to już temat rzeka na inny wpis, do którego ciągle się przymierzam), ale pomyślałem sobie, że nawet fajnie z tą nową lokalizacją. No bo bliżej dla większości ludzi, czekając można po cosik do sklepu szybko podskoczyć, a do tego nie trzeba stać przy głównej drodze, gdzie śmierdzą i hałasują pędzące ku granicy czterokołowe pożeracze przestrzenie, w cieniu przytłaczającej ruiny dworca. Co prawda nowa lokalizacja ma i wady - trochę ciasno dla autobusów na zakręcie koło sklepu ze starą zieleniną u Grzybowskich, ale jakby usunąć te 1-2 samochody, które parkują przy wewnętrznej zakrętu, to skręt byłby cud malina. 

Tak sobie rozmyślam nad nieuchronnymi zmianami w życiu ("Panta rhei" - wszystko płynie), a tu jak grom z jasnego nieba spada wieść o proteście kupców z Kombatantów. Co prawda protest spodziewany, ale oby nie zrobił się z tego jakiś Bunt Kupców, choć atrakcja dla turystów byłaby przednia. Ale właściwe o co handlarzom poszło? Litania jest dość długa. A to że samochody parkować nie mogą, a to że przed deszczem ludzie w sklepie schronienia szukają i sterczą jak kołki, a to że na murach siedzą, nogami fajdają na lewo i prawo, pety palą i rzucają, a to że to, a to że tamto. Wychodzi na to, że lubawscy kupcy chyba nie za bardzo lubią ludzi. No bo tam zwykle samochody parkują okoliczni mieszkańcy, albo ci w sprawach różnych urzędowych, a do samych sklepów to rzadko kto zmotoryzowany, bo jak ktoś samochód ma to do Biedry skoczy a nie tu. Tu głównie piesi z miasta zachodzą, ale jak widać nie należą do pożądanych konsumentów, no bo taka babuleńka jedna z drugą to za dużo w plastiki nie nabierze i się nie opłaca takim nawet sprzedawać, bo rencinki słabiutkie, oj słabiutkie.

Jest więc problem, jest spór, kupcy listy piszą, a gdzie w tym wszystkim jest nasza lokalna władza, która od miesięcy czy lat wiedziała, że wyznaczenie nowego przystanku to sprawa raczej nieuchronna i miała wiele czasu, by sprawę dokładnie przemyśleć i zaplanować. Ale nasi urzędnicy albo są wyjątkowo mało rozgarnięci lub niespieszni do pracy, albo od lat skutecznie realizująca strategię "divide et impera" - dziel i rządź (stara i praktyczna rzymska zasada rządzenia polegająca na wzniecaniu wewnętrznych konfliktów na podbitych terenach i występowaniu jako rozjemca zwaśnionych stron). I nie ważne, kto w sprawie o przystanek ma racje, ale zapomniano, że ludzie mają różne interesy i różne spojrzenie na sprawę. Burmistrz i jego świta wszystkim nie dogodzą, to oczywiste, ale może przynajmniej przed stworzeniem nowego przystanku wypadało dać szansę wypowiedzenia się wszystkim zainteresowanym stronom, wysłuchać ich i dopiero na tej podstawie wydać salomonowy wyrok, który nie uraduje wszystkich, ale zadowoli większość, bo sprawiedliwy. To się nazywa konsultacje społeczne, ale dla naszych władz ten mechanizm stosowany w wielu innych miejscach pozostaje wciąż pogardzanym pomysłem. A wygląda tak, że w ramach konsultacji organizuje się spotkanie w urzędzie, ogólnie sygnalizuje zagadnienie, sprasza ludzi obwieszczeniem na tablicach ogłoszeniowych, w internecie i lokalnej prasie. Ludzie przychodzą, ktoś z kompetentnych urzędników omawia najpierw szczegółowo zakres sprawy, potem ludzie dyskutują, wymieniają swoje poglądy, ale ważny jest dobry mediator, który utrzyma poziom dyskusji, by nie przerodziła się w krwawą jatkę i obrzucanie się błotem. A potem jakieś pytanka wyjaśniające do władz, dalej kilka tygodni czasu, by każdy przelał na pismo do urzędu co mu na serduchu leży. Urzędnicy czytają pisma, jeśli argumenty trafne to uwzględniają, jeśli nie to odrzucają i wyjaśniają dlaczego, a potem publikują wyrok z uzasadnieniem, ludzie wiedzą i może byłoby lepiej, jaśniej, spokojniej? Ale lubawska władza nie chce zapobiegać pożarom, woli co najwyżej gasić te już trwające, tylko że poniesionych strat już nikt nie naprawi. No zobaczymy co będzie, wybory samorządowe blisko, chodniczki się budują, igrzyska czas zacząć.

A tak na koniec to za bardzo nie zamartwiajcie się jednak tym zmianami, większość pozostała po staremu, a nasza kochana Lubawka to nadal nierychliwe, senne miasteczko, gdzie czas płynie swoim własnym tempem. Jak nie wierzycie to spójrzcie na zegary ratusza i kościoła, gdzie podobnie jak w całym mieście czas stanął i chyba już nie ruszy.
Zegar na wieży kościelnej nie wskazuje godziny 15.00, kiedy zrobiono to zdjęcie. On pokazuje chyba czas w różnych miejscach na świecie, bo na każdej tarczy co innego

Na wieży ratusza zegar stanął, a w rzeczywistości była godzina 14.00

czwartek, 28 marca 2013

Wszyscy możecie mi skoczyć

Cholerna zima za oknem, wieczny mróz i śnieg, a słońca jak na lekarstwo. Jak nic można wpaść w zimową deprechę. W tej sytuacji pozostaje jedynie olać to wszystko i klnąc przez zaciśnięte zęby na "czym ten świat stoi" iść spać. Druga opcja to najebać się w trzy dupy i uciszyć "głosy w swojej głowie". Na marginesie dodam, że mieszkańcy Lubawki z nieukrywaną przyjemnością raczej przychylą się do tego drugiego rozwiązania i to na równi od chłopa, po pana i plebana. 

Na nic jednak te próby alienacji od gnuśnej rzeczywistości, bo do Lubawki właśnie dotarł Ruch Oburzonych. Stało się to co prawda kilka lat później niż wszędzie indziej na świecie, ale nie czepiajmy się, wiadomo, że prowincja rządzi się swoimi prawami i nowinki z wielkiego świata docierają tu z pewnym poślizgiem. Ważne, że jednak czasami przedzierają się przez mentalny ciemnogród, konformizm i strukturalną bierność lubawskiej wspólnoty. W związku z tym coś tu trzeba skrobnąć, na coś ponarzekać, obrzucić kogoś błotem, bo taką okazje grzechem byłoby przepuścić.
A od czego się to wszystko zaczęło? Ano od durnego plebiscytu "Podpowiedz Tuskowi na co wydać pieniądze z Unii!" na portalu http://wroclaw.naszemiasto.pl. W powyższym rankingu nasze zapyziałe miasteczko kopnął zaszczyt niezwykły, albowiem znalazła się tam nasza podupadła skocznia narciarska. Co jak co, ale w kaszę sobie dmuchać nie damy, więc zaczął się szał głosowania. Miasteczko małe, a że głosowanie internetowe, to już w ogóle zostaje garstka głosujących, którzy są jako tako obyci z netem. Ale na szczęście każdy może wysyłać głosy codzienne i to w liczbie 5-10, zależy czy się zaloguje i zgodzi się na przesyłanie sobie spamu, jakby już samych reklam na stronie brakowało. No i zaczęło się, nakręcanie, zachęcanie, namawianie, wykłócanie, aby rzucić wyzwanie Wrocławiowi i innym podupadłym mieścinom. Walka chwilami była zażarta, chwilami leniwa, ale wraz z końcem marca plebiscyt zbliża się ku szczęśliwemu rozwiązaniu i raczej wszystko wskazuje na to, że Lubawka zajmie to najgorsze miejsce z możliwych - czwarte. Tuż za podium. Miało być lepiej, miało być tak pięknie.

Z Głogowem nie mieliśmy szans, ale przegoniliśmy wrocławski tramwaj i parliśmy na jaworski zamek, kiedy nagle u bram zaskoczyli nas wysportowani bielawianie, którzy pocwałowali na drugą pozycje, Jawor przystąpił do ataku i gonił ile sił, przy okazji zostawiając daleko w tyle Lubawkę, której zabrakło zapijaczonego tchu, by oddać codziennie te kilka głosów. A mogło być zupełnie inaczej, bo zważywszy że lubawską skocznie już od ponad miesiąca wspierało minimum 500 osób na Facebooku, to gdyby każdy z nich sumiennie głosował, to mielibyśmy tylko w marcu 77500 głosów (500 osób x 5 głosów x 31 dni), czyli bardzo mocna druga pozycja. A zważywszy na to, że obecnie jest tych wspierających już 900 to już w ogóle moglibyśmy walczyć o laur pierwszeństwa. Coś jednak zawiodło, ciężko tak klikać codziennie, poza FB promocja była słaba, nie mówiąc już o tym, aby nakręcić akcje na lokalnych portalach, w gazetach, na mieście, na stronie centrum kultury czy na oficjalnej stronie gminy. Choć jeszcze kilka dni głosowania zostało, to dla nas walka jest już zakończona, a wynik przypieczętowany. Niestety ten brak promocji wynika również z niechęci i walki pomiędzy dwoma obozami władzy w Lubawce, gdzie zasada jest jedna: zwolennicy namiestnika gminy nie współpracują ze swoją opozycją, a opozycja z nim, nawet wtedy gdy chodzi o ważne lokalne sprawy. Polskie piekiełko, polska wojenka w lokalnym wydaniu.

Co jednak z tego wynika? Pomimo mojego narzekania czwóreczka to całkiem niezłe miejsce, zwłaszcza że wygraliśmy z większymi miastami, bardziej znanymi atrakcjami. Pewien sukces jest, tylko ten niedosyt pozostaje, że mogło być lepiej i radosna wieść o zwycięskiej Lubawce poszła by w Polskę. O skoczni pisano by pieśni pochwalne o bohaterskim czynie mieszkańców, a nasza sława zawitała by na antenę telewizyjnych programów śniadaniowych, a w końcu także do samego premiera Tuska, na którego usta wdarło by się wymowne: "Lubawka, a gdzie to kurwa jest?!?". Ale nic z tego, zwycięstwo nie jest wpisane w dziedzictwo kulturowe mieszkańców Lubawki, a tradycyjnej porażki bronić będziemy do ostatniej kropli wódki, innym na pohybel!

Nie ma co płakać nad rozlanym samogonem, ale warto się zastanowić czy taki ranking ma jakikolwiek sens? Odpowiedź jest niejednoznaczna, bo niby ranking ma podpowiedzieć Tuskowi, jak przepuścić kasę ze znienawidzonej, chylącej się ku upadkowi Unii Europejskiej, a jednocześnie nawet nie wiemy jak organizatorzy i czy w ogóle przekażą jego wyniki premierowi naszego nadwiślańskiego imperium oraz, czy będzie miało to jakikolwiek szerszy oddźwięk i następstwa? 

Po drugie, już sam tytuł wskazuje, że organizatorzy nie mają elementarnej wiedzy, jak przyznawane są unijne dotacje i kto powinien o nie zabiegać? A system jest bardzo prosty! Unia daje kasę dla Polski, ma co prawda swoje priorytety, dlatego nasze urzędy centralne muszą jakoś to sobie porozdzielać na poszczególne zadania i województwa. Jest taka pula do wykorzystania i zaczyna się casting projektów. Pomysły muszą konkurować ze sobą, a kasę dostają te przygotowane, zaplanowane, najciekawsze. Kasa z Unii była, jest i jeszcze będzie, ale mało kto zauważa, że problem skoczni w Lubawce leży gdzie indziej. Brak pieniędzy na jej remont wynika nie z niechęci premiera Donalda, nie z lenistwa internautach, ale zależy od naszych beznadziejnych, prymitywnych władz samorządowych. Nie trzeba być jakimś szczególnym mędrcem, aby zauważyć, jak kiepsko władze Lubawki wykorzystują fundusze zewnętrzne na rozwój miasta. Tą nieudolność niestety widać, słychać i czuć na każdym kroku. Są potrzeby miasta i gminy, są pomysły i chęci mieszkańców, ale nie ma wsparcia urzędników ratusza i burmistrza. Dominuje postawa, że się nie da, nie ma pieniędzy, a zresztą po co? Burmistrz jedzie już trzecią kadencja, chociaż nic nie robi. Urzędnicy mogą dalej przekładać papiery z kupki na kupkę, pić kawę i nie martwić się projektami, pensja i tak będzie, a przynajmniej spokój jest w pacy, a nie jakieś użeranie się i rozliczanie projektów. Mało kto z mieszkańców Lubawki zdaje sobie sprawę, że nieumiejętność korzystania z zewnętrznych środków finansowych przez władze jest wręcz powalająca i porażająca, zwłaszcza na tle większości innych dolnośląskich i polskich samorządów. To, jak mało inwestycji infrastrukturalnych, a zwłaszcza społecznych, realizuje się w mieście, to po prostu koszmar i wstyd. Władza zapomina, że każde małe i duże osiągnięcie zaczyna się od pomysłu, jego dobrego rozplanowania i chęci. Jeśli to wszystko jest to i pieniądze się znajdą. W oczy wali więc, że w Lubawce wszystko leży już u podstaw, brak rozsądnego planowania i dobrych specjalistów, a przede wszystkim przyjaznej atmosfery do działań. 

Włożę jednak kij w mrowisko, bo wina nie leży tylko po stronie władz, ale nas wszystkich-mieszkańców! Niestety nie da się ukryć, że mamy taką władzę jakich mieszkańców! I zamiast pomstować na nasze władze podczas kolejnego alkoholowego spędu, lepiej zacznijmy wymagać i domagać się działań i zmian. Zamiast klikać w internecie agitujmy, składajmy do urzędu petycje i podpisy, zadawajmy pytania na piśmie, chodźmy na spotkania rady miejskiej i różnych komisji, zabierajmy tam głos, odwiedzajmy burmistrza, jego zastępce i urzędników, zabierajmy im czas, dodajmy im pracy, wymagajmy, mówmy. Przede wszystkim zróbmy coś i róbmy to razem. Sprawa głosowania na skocznie pokazała, że mamy chęci i siły oraz że jest grupa ludzi, której dobro Lubawki leży na sercu. Wykorzystajmy to, współpracujmy ze sobą i władzami, ale nie dajmy się omamić, abyśmy nie stali się narzędziem dla tych, którzy na fali naszego niezadowolenia chcieli by zbić swój kapitał polityczny i tylko to to, by przejąć władze w gminie.

Jak widzicie, pomstuje trochę na ratusz, ale nie jestem przeciwnikiem politycznym obecnej władzy, nie zależy mi na stołkach i stanowiskach, zależy mi tylko, aby nasz samorząd był skuteczny i aktywny w działaniach na rzecz dobra miasta i całej gminyy. Uważam, że ta czy inna opcja polityczna klanu K. lub J. z Bukówki, z Lubawki czy Chełmska Śląskiego będzie tak samo beznadziejna, dopóki my mieszkańcy nie wywiążemy się ze swojego zadania i sami nie będziemy aktywnymi uczestnikami tej gry, która zwie się życiem. Dlatego podnosić dupy z przed komputerów i do roboty kurwa mać. Cenny czas ucieka, a nikt inny za Nas tego nie zrobi!

PS. To się rozpisałem, ale co tam, jak trzeba to trzeba, gdy człowieka totalny wkurw bierze. A już wkrótce nieco więcej moich przemyśleń o ruchu lubawskiego ruchu oporu, który nazwałem szumnym dumnym określeniem "Occupy Lubawka". Yeah!

Możecie też śledzić tego bloga na Facebooku  http://www.facebook.com/LubawkaHistoriaZnikania, gdzie można się tylko ze mną zgadzać, bo innych opcji nie biorę pod uwagę ;)




środa, 13 lutego 2013

Zły dzień

Dawno mnie nie było, ale dzisiaj mam totalny wkurw i muszę to wylać z siebie, bo nie ręczę. Właściwie nie mam jakiegoś konkretnego powodu by się tak pieklić, ale przytłoczył mnie dziś całokształt beznadziei w Lubawce. No niby śnieżek ładny, świeży. ale kurwa ile można się mordować. Chodniki znowu zajebane, nieodśnieżone i albo można się przedzierać przez mokrą breję, albo czmychnąć na ulicą, by stoczyć mało bohaterską walkę z pędzącymi wehikułami, zwykle z czasów minionych, a także z rozsiewaną przez nie chlapą. Pierdolę to, przedzieram się chodnikiem, po chwili nogi mokre i zmarznięte, kostki prawie że skręcone na niewidzialnych krawężnikach. A pod nosem wyszukuje w otchłani mej zawiłej psychiki najbardziej wymyślę przekleństwa, które ślę z pełnym przekonaniem w stronę górującego nad miasteczkiem ratusza. W swych myślach zanoszę urzędasom życzenia siedmiu plag egipskich, półpaśca, rzeżączki i innych wymyślnych kar boskich, ewentualnie natury wenerycznej.

No nic, żyć jakoś trzeba, więc płynę potokiem brei w stronę poczty odebrać zagubiony w czasie i przestrzeni list polecony. Już prawie dopadam do wolnego, jak zwykle jedynego otwartego okienka, a tu nagle baba w śmierdzącym futrze wpada ślizgiem z plikiem powiewających rachunków do zapłaty. "No masz, a niech cię to zawszone futro pożre" myślę sobie. A tymczasem przy okienku rozpoczyna się litania rachunków, blankietów i rytmicznie całujących je pieczątek pani z poczty. Mija 10 minut, a drugie okienko dalej nieczynne, pomimo, że na jego tyłach, za pasem zasieków w postaci tabliczki informującej o przerwie, okopała się druga pani ignorująca skutecznie może żałosne wzdychanie i niespokojne wystukiwanie palcami o blat, przy pomocy alfabetu Morsa, błagalnych słów "No otwieraj to drugie okienko, kurwa", wspomagane przez wymowne kasłanie klientów stojących za mną, bo nie wspomniałem o tym, że w międzyczasie spora kolejka się uzbierała. Oczywiście kobita w czynnym okienku uwija się jak może, za to pani klientka ze spokojem, czy nawet pewna dozą ospałości podaje kolejne rachuneczki. Dobra, przychodzi do płacenia, więc koniec mego oczekiwania bliski. A jednak nie, bo coś się pani nie zgadza w reszcie i znowu przeliczanie i wyjaśnianie, a na koniec wyszło,  że dobrze było wydane. "A niech cie piekło pochłonie babo podła" wysłałem falami mózgowymi w przestrzeń, a zaciśniętymi z nerwów palcami prawie przebiłem blat pod okienkiem. Przyszła moja kolej, pół minuty mi zajęło i po wszystkim. Tak się robi, a nie litanie bolesne urządza.

No dobra, jeszcze lotem błyskawicy na zakupy do "Groszka", by za chwilę wylądować w domu na obiedzie i błogim odpoczynku po ciężkim dniu pracy. Ale nie, jednak świat postawił przede mną kolejne heroiczne wyzwanie. Same zakupy to pikuś, wiem gdzie co jest,, szybki kurs tu i tam, a po chwili koszyk pełny potrzebnych do przeżycia atrybutów. Wiec pędzę radośnie ku pustej kasie, a moje myśli już pląsają oberka z radości, bo jak kasa pusta to wiadomo, że szybko pójdzie. Wyrzucam wszystko na stare gumoleum taśmy sklepowej, ale czekaj czekaj, czegoś tu brakuje? A gdzie pani sklepowa, która jak zwykle z pełną ignorancja i mrukliwym "dzień dobry" zatwierdzi moje wybory zakupowe? No niema, wsiąkła, jak zwykle zresztą, choć mógłbym przysiąc, jakobym przed chwilą widział 4 różne panie sklepowe wędrujące ospale niczym zombie po pustym sklepie. Wiec czekam i rozglądam się wymownie, a tu pusto i cicho, a minuta już przeleciała. Może głośne jebnięcie mrożonką o gumoleum zdziała jakiś cud i pojawi się jakach niewiasta z czeluści sklepowego zaplecza? Próbuję raz czy dwa, ale to zaklęcie nie działa. Czekam dalej, zaczynam już myśleć, że może dzisiaj dni otwarte i można brać bez płacenia? Ta przyjemna perspektywa zaczyna zadziwiająco szybko zyskiwać uznanie w mej mózgownicy, czego konsekwencją jest nachalny pomysł "Bierz te zakupy i po prostu wyjdź!". I gdy właśnie owy pomysł jest w trakcie materializacji, nagle nie wiedzieć skąd zjawia się pani sprzedawczyni i cały kilkuminutowy plan zrodzony podczas oczekiwania runął w gruzy. no cóż "c'est la vie", a "show must go on", wiec zadowalam się mrukliwym "do ....idzenia" pani sklepikary. Odpowiadam podobnie, a w myślach wręczam pani pełny bukiet polskich wulgaryzmów. Proszę bardzo, ma to pani gratis.

Najgorsze jednak już za mną, jeszcze tylko kilka zajebanych chlapą chodników, psich kup skrytych pod murami i będę mógł skryć się przed złym światem w twierdzy domu mego. A Lubawce ślę prosto z serca serdeczne pozdrowienia "pierdol się miasto" czy jakoś tak to szło. A może "pieprze cię miasto"?. A hujjjj! Na jedno wychodzi, a intencja wydaje się w pełni zrozumiała.

czwartek, 3 stycznia 2013

Christmas Party

Witam po pewnej przerwie. Koniec roku to dość burzliwy okres, kiedy trzeba zamknąć różne sprawy, by móc przystąpić do nowych wyzwań.

Niedawne Boże Narodzenie powitało nas raczej jesienno-wiosenną pogodą i tak to sobie trwa poprzez Sylwestra do chwili obecnej. Mrozu niewiele, ale i ciepła też, w powietrzu mgły i przeszywająca wilgoć, tylko czasami zza chmur wychynie słońce. Jak to mówią "byle do wiosny". 

W oczekiwaniu na lepsze czasy i ładniejszą pogodę człowiek szuka jakiejś otuchy i bliskości innych ludzi. Dawniej ludzie spotykali się razem przy różnych pracach jak darcie pierza, kiszeni kapusty, czyszczenie i przędzenie wełny, łuskanie nasion itp. Wiadomo, na zewnątrz zimą nie za wiele można zrobić, więc wspólna praca w domu była dobrym rozwiązaniem. Aby praca nie była monotonna i uciążliwa śpiewano pieśni nadające rytm, toczono wesołe rozmowy i urządzano sobie żarty, a czasem wspominano tych którzy odeszli. Najstarsi ludzie wygrzebywali z pamięci ciekawe historie, które były dla młodych oknem do innych światów oraz drogowskazem w rozumieniu otaczającej ich rzeczywistości. Pełna integracja pokoleń, młodzi i starzy, ludzie różnego pochodzenia. No cóż, te czasy już minęły, każdy ciągnie w swoją stronę, starzy ludzie traktowani są jak piąte koło u wozu i już nikt nie chce ich słuchać i czerpać z ich doświadczenia. Czasy się zmieniły, ludzie są już inni, coraz mniej okazji, by po prostu być ze sobą.

Może jednak coś się zachowało z tego nostalgicznego obrazu świata? Muszę zdradzić, że niedawno miało miejsce w Lubawce bardzo fajne wydarzenie. 22 grudnia odbyło się w Zajeździe Magrani spotkanie Christmas Party, na które zawitali aktualni jak i byli młodzi lubawianie w wieku 18-35 lat. Zawsze cieszy, kiedy ktoś sam z siebie organizuje jakieś wydarzenie, które umila szarą rzeczywistość. Fajnie patrzeć, gdy ludzie znajdują czas, by się spotkać i pobyć ze sobą. I nie trzeba tu wielkich pieniędzy, instytucji i biurokracji, wystarczy własny zapał. Tego wieczoru zebrało się kilkadziesiąt osób, by miło spędzić czas, zobaczyć starych znajomych, którzy z dalekiego świata wrócili na święta do Lubawki i po prostu pogadać, pobyć ze sobą, słuchać muzyki i dobrze się bawić, pomimo szarości na zewnątrz. Sporo ciekawych ludzi oraz tematów związanych również z Lubawką, które na pewno zaprezentuje w stosownym czasie na blogu.

Moją uwagę zwróciła jeszcze jedna bardzo pozytywna rzecz. Miło było patrzeć na pokolenie ludzi tak na prawdę wyzwolonych, radzących sobie w świecie i otwartych na inne wyznania, narodowości i orientacje seksualne. Ludzi mających swoje bolączki, ale jednak szczęśliwych i radosnych, którzy potrafią bawić się przy alkoholu bez wstrzymania burd i robienia melin. Był to miły obrazek, szkoda tylko że tak rzadko obecny w lubawskiej rzeczywistości. 

Do tego wszystkiego muzyka grana przez Dj to też świetna sprawa.Wiadomo, można nie być fanem muzyki techno i electro. W tym przypadku nie była ona jednak nachalna i przytłaczająca, za to tworzyła żywiołowy nastrój, który towarzyszy muzyce tworzonej tu i teraz. Takie fajne buzowanie, żywioł. Szkoda że w Lubawce jest tak mało fajnych koncertów z różną muzyką, nawet takich trochę garażowych, które jednak dawałyby taki ferment kulturowy oraz inspiracje. To tym bardziej przykre, że przecież kiedyś Lubawka miała świetne koncerty kapel punkowych i rockowych. To tu przyjeżdżała nawet Kamienna Góra, aby zakosztować tego klimatu. Szkoda, że nic z tego nie zostało. Teraz to można tylko od czasu do czasu pożulić się przy zespołach disco polo w barze "Na górce" lub czekać na Dni Lubawki, gdzie pojawiają się głównie jacyś sztampowi, nieciekawi wykonawcy. Czy są chętni na coś takiego, bo ja się nie piszę. Czy jeszcze kiedyś będzie można zobaczyć w Lubawce dobre koncerty i odrodzi się jakieś ciekawsze środowisko muzyczne? Szczerze mówiąc nie sądzę, ale mam nadzieję, że jednak jeszcze kiedyś miło się zaskoczę. Liczę na Was ;-)

środa, 5 grudnia 2012

Jest zima, jest pieknie

Dziś będzie nieco pozytywnie, bo czasami trzeba zaszaleć. W ostatnich dniach przekonaliśmy się wszyscy, że zima potrafi pięknie przykryć znój życia codziennego i nawet miejsca brzydkie zyskują jakiegoś niepowtarzalnego czasu, gdy okrywa je nieskalana biała pierzynka. Lubawka też nabrała subtelnego uroku, a zaśnieżone góry wokół nabierają szczególnego uroku, szczególnie w przejrzystym mroźnym powietrzu. Zima przykrywa zgniliznę i szarość jesieni, a nawet jak ktoś nie przepada za tą porą roku to trudno nie zachwycić się sypiącymi dużymi płatkami śniegu, obielającym wszystko i lśniącym z świetle słońca szronem, mroźnym skrzypieniem śniegu pod stopami, czy miękkimi czapami śniegu, które nadają miejscom i rzeczom nowy, nieco mistyczny wymiar. Tak więc niech żyje zima, byle piękna i świeża.