piątek, 20 września 2013

Wielkie zmiany

Dawno mi się nie pisało, bo żonka i dziatki dały m się ostatnimi miesiącami w kość, a tymczasem w Lubawce tyle się dzieję! No dobra, żartowałem, jak zwykle praktycznie nie dzieje się prawie nic, ale tylko prawie. No bo ostatnio Lubawką wstrząsnęła wiadomość, że w końcu będzie budowany hotel w budynku byłego dworca kolejowego i rzeczywiście coś drgnęło. Powstały ogrodzenia okalające, kręcą się ludzie, pojawia się powoli sprzęt. Czy są to ruchy pozorowane czy jednak rzeczywisty powrót budynku do czasów jego świetności, o tym dowiemy się w dalszej pewnie przyszłości. 

Ale to nie koniec zmian w naszym sennym miasteczku. Tak oto bowiem skończyła się pewna epoka i przystanek PKS z pod dworca został przeniesiony na pobliską ul. Kombatantów, czyli lokalne centrum handlu zepsutymi warzywami, przy akompaniamencie nieuprzejmych pań z mrocznego Grosika, sprzedawców tanich ubrań szytych rączkami małych dzieci w chińskich obozach pracy przymusowej, czy innej maści kwiatków, Cigarettów i Grubych (a tak na prawdę bardzo małych) Łych. Nie trzeba być jasnowidzem (choć nie wiem, dlaczego uważamy tych szarlatanów wyłudzających kasę za jakikolwiek autorytet?!?), aby wiedzieć, że to się musi źle skończyć. Co prawda ja może nie jeżdżę zbyt często autobusami PKS-u (a dlaczego to już temat rzeka na inny wpis, do którego ciągle się przymierzam), ale pomyślałem sobie, że nawet fajnie z tą nową lokalizacją. No bo bliżej dla większości ludzi, czekając można po cosik do sklepu szybko podskoczyć, a do tego nie trzeba stać przy głównej drodze, gdzie śmierdzą i hałasują pędzące ku granicy czterokołowe pożeracze przestrzenie, w cieniu przytłaczającej ruiny dworca. Co prawda nowa lokalizacja ma i wady - trochę ciasno dla autobusów na zakręcie koło sklepu ze starą zieleniną u Grzybowskich, ale jakby usunąć te 1-2 samochody, które parkują przy wewnętrznej zakrętu, to skręt byłby cud malina. 

Tak sobie rozmyślam nad nieuchronnymi zmianami w życiu ("Panta rhei" - wszystko płynie), a tu jak grom z jasnego nieba spada wieść o proteście kupców z Kombatantów. Co prawda protest spodziewany, ale oby nie zrobił się z tego jakiś Bunt Kupców, choć atrakcja dla turystów byłaby przednia. Ale właściwe o co handlarzom poszło? Litania jest dość długa. A to że samochody parkować nie mogą, a to że przed deszczem ludzie w sklepie schronienia szukają i sterczą jak kołki, a to że na murach siedzą, nogami fajdają na lewo i prawo, pety palą i rzucają, a to że to, a to że tamto. Wychodzi na to, że lubawscy kupcy chyba nie za bardzo lubią ludzi. No bo tam zwykle samochody parkują okoliczni mieszkańcy, albo ci w sprawach różnych urzędowych, a do samych sklepów to rzadko kto zmotoryzowany, bo jak ktoś samochód ma to do Biedry skoczy a nie tu. Tu głównie piesi z miasta zachodzą, ale jak widać nie należą do pożądanych konsumentów, no bo taka babuleńka jedna z drugą to za dużo w plastiki nie nabierze i się nie opłaca takim nawet sprzedawać, bo rencinki słabiutkie, oj słabiutkie.

Jest więc problem, jest spór, kupcy listy piszą, a gdzie w tym wszystkim jest nasza lokalna władza, która od miesięcy czy lat wiedziała, że wyznaczenie nowego przystanku to sprawa raczej nieuchronna i miała wiele czasu, by sprawę dokładnie przemyśleć i zaplanować. Ale nasi urzędnicy albo są wyjątkowo mało rozgarnięci lub niespieszni do pracy, albo od lat skutecznie realizująca strategię "divide et impera" - dziel i rządź (stara i praktyczna rzymska zasada rządzenia polegająca na wzniecaniu wewnętrznych konfliktów na podbitych terenach i występowaniu jako rozjemca zwaśnionych stron). I nie ważne, kto w sprawie o przystanek ma racje, ale zapomniano, że ludzie mają różne interesy i różne spojrzenie na sprawę. Burmistrz i jego świta wszystkim nie dogodzą, to oczywiste, ale może przynajmniej przed stworzeniem nowego przystanku wypadało dać szansę wypowiedzenia się wszystkim zainteresowanym stronom, wysłuchać ich i dopiero na tej podstawie wydać salomonowy wyrok, który nie uraduje wszystkich, ale zadowoli większość, bo sprawiedliwy. To się nazywa konsultacje społeczne, ale dla naszych władz ten mechanizm stosowany w wielu innych miejscach pozostaje wciąż pogardzanym pomysłem. A wygląda tak, że w ramach konsultacji organizuje się spotkanie w urzędzie, ogólnie sygnalizuje zagadnienie, sprasza ludzi obwieszczeniem na tablicach ogłoszeniowych, w internecie i lokalnej prasie. Ludzie przychodzą, ktoś z kompetentnych urzędników omawia najpierw szczegółowo zakres sprawy, potem ludzie dyskutują, wymieniają swoje poglądy, ale ważny jest dobry mediator, który utrzyma poziom dyskusji, by nie przerodziła się w krwawą jatkę i obrzucanie się błotem. A potem jakieś pytanka wyjaśniające do władz, dalej kilka tygodni czasu, by każdy przelał na pismo do urzędu co mu na serduchu leży. Urzędnicy czytają pisma, jeśli argumenty trafne to uwzględniają, jeśli nie to odrzucają i wyjaśniają dlaczego, a potem publikują wyrok z uzasadnieniem, ludzie wiedzą i może byłoby lepiej, jaśniej, spokojniej? Ale lubawska władza nie chce zapobiegać pożarom, woli co najwyżej gasić te już trwające, tylko że poniesionych strat już nikt nie naprawi. No zobaczymy co będzie, wybory samorządowe blisko, chodniczki się budują, igrzyska czas zacząć.

A tak na koniec to za bardzo nie zamartwiajcie się jednak tym zmianami, większość pozostała po staremu, a nasza kochana Lubawka to nadal nierychliwe, senne miasteczko, gdzie czas płynie swoim własnym tempem. Jak nie wierzycie to spójrzcie na zegary ratusza i kościoła, gdzie podobnie jak w całym mieście czas stanął i chyba już nie ruszy.
Zegar na wieży kościelnej nie wskazuje godziny 15.00, kiedy zrobiono to zdjęcie. On pokazuje chyba czas w różnych miejscach na świecie, bo na każdej tarczy co innego

Na wieży ratusza zegar stanął, a w rzeczywistości była godzina 14.00

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz